|
GothicKlan teraz nowe GK ->
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Cynober
Mroczny Wędrowiec
Dołączył: 01 Maj 2006
Posty: 342
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/8 Skąd: Syjon
|
Wysłany: Czw 11:40, 04 Maj 2006 Temat postu: Moja historia (Cynober). |
|
|
Samotny wędrowiec podążał leśnym traktem. Jego kroki, choć szybkie i zdecydowane, pozostawały jednak bezszelestne. Tylko czasami dał się słyszeć delikatny furkot długiej, czarnej peleryny okrywającej pokaźnych rozmiarów posturę wędrowca. Była już ciemna noc, chociaż akurat to nie miało najmniejszego znaczenia. Tu, gdzie się teraz znajdował, panował wieczny mrok. Mrok, tylko odrobinę rozjaśniany słabym światłem księżyca w pełni. Lecz nawet największa ciemność, nie zmusiłaby piechura do nawet minimalnego zmniejszenia tempa marszu. Cel jego wędrówki, był już bliski.
Jeszcze chwila marszu i zwarta masa leśnego gąszczu, ustąpiła miejsca otwartej przestrzeni. Wędrowiec zatrzymał się gwałtownie na skraju urwiska. U jego stóp rozciągała się ogromna dolina. Stojąc tak, wydawałoby się - na krańcu świata - spoglądał daleko przed siebie, sięgając wzrokiem aż po postrzępiony górskimi szczytami horyzont.
Miał przed sobą niesamowity widok. Od skraju urwiska, po majaczący daleko masyw górski rozciągała się równina, gdzieniegdzie porośnięta karłowatym lasem. Wszędzie panowała ciemność i gęsta mgła. Jej białe macki sięgały ponad urwisko, chciwie oplatając stopy podróżnika, jakby chciała zaciągnąć go do swojego siedliska gdzieś w głębi doliny. Najwspanialsze jednak było to, co znajdowało się dokładnie pośrodku tej niesamowitej przestrzeni. Wielka, otoczona potężnym murem forteca, a raczej mocno ufortyfikowane miasto. Ponad nim krążyło kilka smoków pilnując, by nikt niepożądany nie dostał się w pobliże murów obronnych. Poza kilkoma jasnymi punkcikami pochodni na wartowniach wszędzie panowała ciemność.
To było Podziemie, cel podróży tajemniczej postaci.
Wędrowiec ocknąwszy się z zamyślenia, wyciągnął spod poły płaszcza sporych rozmiarów róg i podniósłszy go do ust zadął z całych sił. Rozległ się niski, rezonujący dźwięk, który każdego normalnego człowieka, przyprawiłby o szaleństwo. Brzmiał jak wołanie tysięcy gardeł, wołanie o litość, skamlenie o łyk dawno nie pitej wody. Długi i przejmujący swym okrutnym brzmieniem, aż do szpiku kości. Po chwili przywołana brzmieniem rogu pojawiła się ścieżka. Prawie niewidoczna wśród nagich skał, wiła się ciasnymi serpentynami, schodząc na dno przepaści i niknąc w ponurym lesie.
Podróżnik schował instrument i pewnym krokiem ruszył przed siebie.
Szedł szybkim krokiem, momentami prawie biegł. Nie znosił otwartych przestrzeni. Z ogromną ulgą zagłębił się w ciemny las i dopiero wtedy lekko zwolnił tempo marszu. Kochał te podziemne chaszcze - poskręcane jak kalekie drzewa, trzask pękających pod stopami wyschniętych gałązek i ten wszędobylski zapach spalenizny. Czuł się jakby cały świat spłonął, a on i jego podziemni bracia, byli jedynymi żywymi mieszkańcami tego, co pod ziemią i na jej powierzchni.
Niestety, wędrowiec po raz kolejny musiał wyjść na otwartą przestrzeń. Las się skończył, ale tuż przed nim wyrosły potężne i mroczne mury Podziemia. Na ogromnych wrotach siedziały dwie harpie, obserwując ewentualnych przybyszy wychodzących z lasu. Gdy ujrzały znajomą sylwetkę, poderwały się do lotu i z góry obserwowały jak brama rozsuwa się bezszelestnie i wędrowiec wślizguje się do środka.
Podziemie...
Wielka i posępna to kraina. Plątanina długich i ciemnych ulic, przypominała labirynt, z którego nie ma wyjścia. Ciemne ściany domostw niemalże zlewały się ze sobą tworząc mroczne korowody, które zdawały się napierać ze wszystkich stron na przechodzących mieszkańców. A mieszkańcy to byli niezwykli. Obecnie wędrowiec znajdował się w najpodlejszej z dzielnic Podziemia. To miejsce należało do nowicjuszy, przebiegłych i mściwych członków bractwa. To ich obłąkańcze krzyki wydobywały się z mieszczących się nieopodal lochów. To tam trafiali nowoprzybyli. Poddawani przeróżnym próbom i sprawdzianom, byli torturowani na wszelkie możliwe sposoby. W ten sposób sprawdzano ich lojalność i poświęcenie dla Zakonu. Wydostawszy się stamtąd byli już innymi ludźmi, a w zasadzie to już nie były istoty ludzkie. Jak zwierzęta miotali się w poszukiwaniu zajęcia, pragnęli zasług i przychylnego spojrzenia wyższych stopniem. Byli gotowi na wszystko, by chociaż trochę zbliżyć się do ewentualnego awansu. Chcieli kraść, mordować, nawet walczyć między sobą, byleby tylko zakończyć nędzny żywot nowicjusza. Wędrowiec szedł dalej. Po chwili ciemne ściany domostw, nieco „rozluźniły swój ucisk”, sprawiając, że plątanina ulic już nie sprawiała wrażenia takiej zagmatwanej i nieprzebytej. Tą część Podziemia zamieszkiwali Akolici – szczęśliwcy, którym udało się porzucić podły stan nowicjusza. Większość zajęta była wypełnianiem swoich obowiązków. Przeważnie usługiwali rycerzom i magom, a niektórzy byli posłańcami samej Kapituły. Wielu z nich stało pod ścianami ciemnych suteren, tęsknym wzrokiem spoglądając na wznoszący się nad cały miastem, pałac Kapituły i Najwyższej Rady Widm.
Poszukiwacze. Zrównoważeni i wiecznie skupieni nad swymi obowiązkami. Byli o krok od wstąpienia do elity Zakonu. To oni niedługo mieli wybrać ścieżkę, jaką podążą. W długich, mnisich szatach, bezszelestnie przemykali ulicami modląc się do swego Pana, a gdy kończyli modlitwę, studiowali stare księgi i kroniki Podziemia nieustannie rozwijając się wewnętrznie, tym samym przygotowując do zaszczytu, jaki miał im przypaść w udziale. Przybysz też należał do tego grona i doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.
Zanim ruszył w dalszą drogę, do centrum Podziemia, wędrowiec szczelniej owinął się szatą i głębiej naciągnął kaptur na głowę. Wkraczał do części miasta przeznaczonej tylko dla wybrańców i najbardziej wytrwałych sług Beliara. Był to ogromny plac brukowany czarnym kamieniem, wydobytym z najgłębszych czeluści piekielnych. Tu skupiała się cała energia Zakonu. Porozstawiane dookoła placu, wielkie czarne kamienice, skrywały największe tajemnice Władców Ciemności. Kuźnia, biblioteka, tawerna… To wszystko znajdowało się właśnie tu. Wszędzie było widać spacerujących rycerzy we wspaniałych, błyszczących zbrojach, dostojnych magów w powłóczystych, brunatnych szatach. Na samym środku placu stała ogromna wieża, tak wysoka, że gdyby na Podziemnym niebie bywały chmury, jej szczyt wznosiłby się jeszcze daleko ponad nie. Tu rezydowała Kapituła i Rada Widm. Ogromna budowla otoczona prawie trzydziestometrowymi kamiennymi posągami tych, co odeszli i polegli w chwale, sprawiała niesamowite wrażenie. Nawet ślepiec wyczułby atmosferę nieograniczonej potęgi i władzy, jaka roztaczała się dookoła. Nie sposób było przejść obok nie odczuwając lekkiego drżenia mrocznego serca. Duma i strach. Wędrowiec nie wiedział, które uczucie w tej chwili bardziej targa jego sercem. Pośpiesznie złożył pokłon majestatowi i oddalił się w kierunku Tawerny, gdzie był gospodarzem. Był dumny z faktu, że powierzono mu pod opiekę jedyne miejsce, do którego każdy, niezależnie od rangi i zajmowanego stanowiska, mógł wpaść i w towarzystwie kamratów wychylić kufel czegoś mocniejszego.
Po chwili drzwi karczmy cicho zamknęły się za wędrowcem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|